Jest rok 1955. Kapuściński rozpoczyna swoją pierwszą pracę w redakcji gazety "Sztandar Młodych". Jako początkujący reporter jeździ po kraju śladem nadsyłanych do redakcji listów. Ale od kiedy tylko pamieta jego marzeniem jest przekroczenie granicy:
"Chciałem tylko, żeby gdzieś przekroczyć granicę, wszystko jedno którą, bo ważny dla mnie był nie cel, nie kres, nie meta, ale sam niemal mistyczny i transcendentny akt przekroczenia granicy."
"Aby się przed prowincjonalizmem czasu uchronić, wyprawiałem się w świat Herodota. Mój doświadczony, mądry Grek był mi przewodnikiem. Wędrowaliśmy razem latami. I choć najlepiej podróżuje się samemu, myślę, że nie przeszkadzaliśmy sobie - dzieliła nas odległość dwóch i pół tysiąca lat i jeszcze inny rodzaj dystansu, biorący się z mojego poczucia respektu - bo choć w stosunku do innych Herodot był zawsze prosty, życzliwy i łagodny, zawsze miałem poczucie, ze obcuję z olbrzymem.
W ten sposób moje podróże miały podwójny wymiar: odbywały się jednocześnie - w czasie (do starożytnej Grecji, Persji, do Scytów) i w przestrzeni (bieżąca praca w Afryce, Azji, Ameryce Łacińskiej). Przeszłość istniała w teraźniejszości, oba te czasy łączyły się, tworząc nieprzerwany strumień historii."
Trudno cokolwiek mądrego mi napisać o tej książce, bo ta książka przytłacza mądrością. Na każdej z jej stron, w każdym niemal zdaniu kryje się tyle mądrości, że nie jestem w stanie nic przytoczyć. Trzeba by cytować, ale musiałabym przepisać 99% tekstu.
Kapuściński powala na kolana. Swoją życiową mądrością, swoim doświadczeniem, swoją umiejętnością dzielenia się wiedzą.
Z całym przekonaniem mogę stwierdzić, że Ryszard Kapuściński jest naszym współczesnym Herodotem, przekraczającym wszelkie granice, a "Podróże z Herodotem" polecam każdemu kto chce na kilka godzin przenieść się z autorem i w czasie i w przestrzeni.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz