wtorek, 19 stycznia 2010

„Lala” Jacek Dehnel

„Historia tak naprawdę zaczyna się, jak zwykle, kawałkami, to tu, to tam, w najróżniejszych miejscach i ciałach, które przeważnie od dawna nie istnieją, a jej szafarką, klucznicą była dotychczas babcia. Babcia wykonana z rzetelnych i trwałych materiałów, która po drobnych naprawach i poważniejszych remontach jeszcze parę lat temu zachowywała tyle blasku i wdzięku, że kiedy przyjeżdżali do mnie z wizytą przyjaciele z odległych krain, prowadziłem ich właśnie do niej, bowiem to właśnie ona spośród wszystkich zabytków mojego północnego miasta wydawała się najbardziej fascynująca.”

Powieść cudowna i niesamowita! Na kilka godzin przeniosła mnie do innego świata. Odrywałam się od niej z wielkim bólem, z przerażeniem patrzyłam jak topnieją kartki odmierzając nieuchronny koniec opowieści. Autor nie dość, że miał niesamowitą babcię ma również niewiarygodny talent i udało mu się z opowiadanych historii stworzyć niesamowitą opowieść.

Początek chaotyczny. Myślę sobie za dużo informacji, za dużo szczegółów, nazwisk, imion, miejsc. Nie wiem już o co chodzi. Gdy nagle nie wiadomo kiedy wszystko nabiera kształtu, historia jakby sama się opowiada, zaczyna tworzyć logiczną całość.

Czytając dociera do nas coraz mocniej coś bardzo ważnego.

„Odkąd poszliśmy do szkoły, zamieszkaliśmy z rodzicami gdzie indziej, ale i tak wozili nas do Oliwy co weekend, na wszystkie wakacje i ferie. Ale dopiero na studiach zrozumiałem, że ani babcia, ani to miejsce nie tylko nie jest nam dane raz na zawsze, ale że jest nam dane na krótko.”

Kto z nas zna losy swoich przodków? Wiemy niewiele, bo w dzieciństwie nas to nie interesuje, a w momencie kiedy dojrzewamy do tego aby zainteresować się historią swojej rodziny to najczęściej jest już za późno, bo Ci, którzy mogliby nam cokolwiek opowiedzieć już nie żyją. Autor miał to niesamowite szczęście, że jego babcia sama opowiadała. Nie trzeba jej było specjalnie do tego zachęcać. On natomiast wykazał się niesamowitą dojrzałością, bo nie zmarnował tych historii i nie puścił mimo uszu, nie pozwolił im zginąć w otchłani zapomnienia. A było co zapisywać.

Poza tym uderzyło mnie w tej powieści coś jeszcze. Troska z jaką wnuk opiekował się babcią w ostatnich latach jej życia. Ile poświęcał jej czasu. Ile okazywał ciepła i zrozumienia. Z jakim szacunkiem i cierpliwością traktował. Jak o niej myślał, mówił, pisał:

„Podszedłem, przytuliłem się, poprowadziłem ją po wykrotach do domu, w wietrze nagłym schodziliśmy po ścieżce przy małej czereśni.
Potem, w domu, zdjąłem jej buty, usadziłem w fotelu, zrobiłem herbaty, odgrzałem jedzenie. Kiedy wychodziłem, przysypiała w fotelu. Wstydliwie, jakbym wynosił coś z kościoła, zabrałem kartkę, leżącą na koszu w przedpokoju: „Jestem na działce. Babcia”.
I biorąc, wiedziałem, że nie na radość, a na rozpacz biorę. Że kiedyś znajdę w książce, w biurku, w papierach i przypomnę sobie nie tylko ją, ale i ten dzień, i wstydliwość, i – już teraz – ten wielki, szumiący smutek.”


Mogę powiedzieć, że jest to jedna z najpiękniejszych książek jakie do tej pory przeczytałam. Niesamowicie szczera, pełna autentycznej miłości i szacunku.

poniedziałek, 18 stycznia 2010

Podsumowanie

Jednym z takich moich niepisanych postanowień noworocznych było to aby w 2009 roku opisać na blogu przynajmniej 12 przeczytanych książek. Bardzo skromna ilość – wiem, ale zgodnie z porzekadłem „mierz siły na zamiary” tyle wydawało mi się ilością realną i możliwą do osiągnięcia. Postanowienie udało mi się wypełnić. W tym roku poprzeczkę chciałabym podnieść. Czy uda mi się ją przeskoczyć – zobaczymy.

Dlaczego tylko 12 zapytacie? Otóż codzienne obowiązki pochłaniają większość mojego czasu, a ten który mi zostaje często wystarcza już tylko na sen. Organizm przegrywa ze zmęczeniem. Jeśli jednak uda mi się znaleźć kilka godzin to wtedy najczęściej mój wybór pada na czytanie. Aby napisać bowiem coś sensownego potrzeba dużo więcej czasu i energii i przede wszystkim weny. A wiadomo, że wena już tak ma, że przychodzi niezapowiedzianie i niekoniecznie w parze z czasem;) Mam zatem albo chwilę czasu i zero weny albo wena jest, ale czasu niestety nie ma. Czytam zatem dużo więcej niż piszę.

Gdybym miała odpowiedzieć na pytanie co daje mi prowadzenie bloga to myślę, że powodów byłoby kilka. Oto najważniejsze z nich:

Po pierwsze moje czytanie stało się bardziej świadome. Czytam i staram się uchwycić emocje, ale w taki sposób aby można je było później opisać. Próba opisania przeczytanej książki wiąże się z tym, że musimy mieć na jej temat coś do powiedzenia, nie wystarczy napisać „to była fajna książka”, trzeba bowiem znaleźć argumenty „dlaczego?”.

Po drugie przez to, że mając bloga o książkach drogą jakby łańcuchowej reakcji szukam innych blogów o tejże tematyce. Mogąc śledzić co czytają inni bardziej świadomie wybieram swoje lektury. Wiem co z nowości zasługuje na uwagę, a na co niekoniecznie warto wydawać pieniądze. Większość przeczytanych w tym roku książek była „strzałem w dziesiątkę” właśnie dlatego, że wcześniej mogłam przeczytać Wasze opinie.

Po trzecie jest to bardzo wygodna forma utrwalania tego co się przeczytało, fragmentów, cytatów, po to aby nie zapomnieć, aby nie zgubić, aby zawsze móc do nich wrócić.

No i na koniec chciałabym jeszcze napisać, że dzięki Waszym blogom moja lista książek, które chcę przeczytać ciągle rośnie, a dzięki recenzjom, którymi się dzielicie dowiaduję się o książkach, które normalnie zginęłyby w czeluściach niewiedzy, a które dzięki Wam na nowo oglądają światło dzienne. Wyciągnięte z otchłani zapomnienia ożywają i stają się towarem pożądanym. Często bardzo już zniszczone, z pożółkłymi kartkami, ale na wagę złota. Bardzo Wam za to dziękuję.