sobota, 22 listopada 2008

"Mężczyzna, który się uśmiechał" Henning Mankell


O Mankellu czytałam już na różnych blogach o książkach. Jego twórczość przedstawiana jest w samych superlatywach. Nie byłabym sobą jakbym nie sięgnęła po którąś z jego książek. Padło na "Mężczyznę, który się uśmiechał", bo tylko ta pozycja była dostępna w mojej bibliotece. Jak na kryminał dosyć grube czytadło. Biorąc ją do ręki zdałam sobie sprawę, że tak naprawdę do tej pory niewiele miałam do czynienia z kryminałami. Zaczytywałam się w horrorach, thrillerach medycznych, romansach i książkach obyczajowych. Nigdy raczej nie miałam w rękach typowego kryminału od początku do końca. No, ale lepiej późno niż później:)

Książka wciąga od pierwszych stron. Do tego ten mroczny skandynawski klimat. Po przeczytaniu pierwszego rozdziału okazuje sie jednak, że to już koniec. Później nie dzieje się nic. Miałam nadzieję, że oto właśnie trafiłam na niesamowity kryminał, ale po przeczytaniu połowy książki i nadal czekaniu na rozwinięcie akcji trochę mój zapał opadł. Ja wiem, że niejedno śledztwo utknie czasem w martwym punkcie, ale żeby przeznaczyć na to aż 2/3 książki?
Nie żeby lektura pozbawiona była całkowicie akcji. Akcja jest, ale autor poświęcił jej zaledwie kilka ostatnich kartek swej powieści.

Wydaje mi się, że książka napisana jest nieco na siłę. Jakby Mankella gonił jakiś termin, a on jakby nie bardzo miał pomysł na to jak rozwinąć akcję.
Niemniej jednak nie spisuję tego autora na zapomnienie i zamierzam sięgnąć również po inne jego kryminały. Być może trafiła mi się najsłabsza z jego pozycji?